SÓL

Kubiczny kryształ halitytu (halos – słony, lithos – kamień) mieni się niemal tyloma odcieniami znaczeń co legenda Krakowa – miasta, które temu starożytnemu minerałowi zawdzięcza swą wielowiekową potęgę.
Już w średniowieczu stołeczny Kraków – jako główny skład solny – zmonopolizował handel halitytem. Sól, będąc symbolem lokalnej, krakowskiej tożsamości, stała się synonimem gościnności, a także bogactwa; wszakże stąd właśnie pochodzi termin salarium, oznaczający płacę, a pierwotnie żołd przyznawany na zakup soli. Co więcej – z czasem mianem salariatu poczęto określać całą warstwę społeczną obejmującą osoby żyjące z wynagrodzenia za pracę.

Sól jako rekwizyt magiczny i alchemiczny z natury rzeczy naznaczona jest ambiwalencją – co zdaje się znakomicie korespondować z urokliwą naturą sprzecznych uczuć miotających samymi krakowianami, rozdartymi między negacją a afirmacją swego miejsca zamieszkania.
„Sól” jest pojęciem żywym, iskrzącym wykluczającymi się znaczeniami, jakie ulokowała w nim kultura na przestrzeni wielu setek lat; wyobraźnię rozbudzają wyzwalane przez to słowo barwne opozycje: czystość / jałowość, prostota / elegancja, stagnacja / siła witalna, trwałość / zniszczenie, dobra wróżba / zły omen, pył / kamień, gorycz / przyjemność, fizyczność skały / niematerialność kryształu.

Wedle tradycji sól pieczętuje związki między ludźmi – tą rolę od niepamiętnych czasów odgrywały w Krakowie cechy rzemieślnicze, będące dla miasta i jego kultury przez wiele wieków realną „solą ziemi”.
Jednak na początku dwudziestego pierwszego stulecia wraz z natężeniem gentryfikacyjnych procesów niewidoczna sieć oplatająca i scalająca miejskie centrum podległa stopniowej dezintegracji. W ostatnich latach obserwujemy nieuchronne – jak się zdaje – wymieranie / zanikanie reliktów dawnego rzemiosła, a właściciele małych zakładów rugowani są ze swoich siedzib.

Mówiąc językiem guślarzy: „sól została rozsypana”.

Niezasłużonej degradacji doczekał się rzemieślnik jako persona – niegdyś depozytariusz tajemnej wiedzy i celebrans obrzędów życia codziennego mieszkańców miasta. Mało kto pamięta o nim dziś jako o współtwórcy potęgi elitarnego i prestiżowego cechu – korporacji rzemieślników, zjednoczonych nie tylko na mocy zawodowych kwalifikacji, ale również za sprawą wspólnej symboliki i rytuału inicjacyjnego.
Pokonując kolejne stopnie wtajemniczenia cechowej hierarchii uczeń awansował na czeladnika, a wreszcie – wraz z tytułem mistrza uzyskiwał samodzielność oraz prawo do kształcenia kolejnych pokoleń terminatorów, a tym samym podtrzymania ciągłości kulturowego dziedzictwa w wymiarze lokalnym i narodowym.
Etos rzemieślnika (dysponującego symboliczną i polityczną mocą oddziaływania) przywołując figurę mistrza – utrwala mit przewodnika, wyższej instancji, do której odwołuje się lokalna społeczność.
Podtrzymując wewnątrzcechową więź, rzemieślnicy stawali się budowniczymi ogólnospołecznego ładu; warto pamiętać, że aż do dnia dzisiejszego cechy są w środowiskach małych miast i wsi jedynymi, bądź jednymi z niewielu instytucji, aktywizujących miejscową społeczność.
Sugestię symbolicznej zwierzchności cechu nad miastem stanowił górujący nad nim zegar na ratuszowej wieży ufundowany przez Izbę Rzemieślniczą, a gwarantem realnej władzy był Kodeks, spisany przez Baltazara Behema – pierwszy polski dokument będący pełnokrwistym zapisem życia codziennego zwykłych obywateli, gromadzący przywileje i statuty miasta Krakowa oraz ustawy cechowe.
Paradoksalnie dzieła rzemieślników, zrodzone jako wytwór wiedzy powszechnie niedostępnej, zachowywały transparentność struktury daleką od wirtualności epoki technologicznej magii, w której funkcjonowanie wielu narzędzi jest „niepoznawalne” dla ich szeregowych użytkowników. Wyraźnie zarysowana opozycja „rzemiosło – przemysł” zyskuje na znaczeniu w sytuacji gdy wraz z rękodziełem w niepamięć odchodzi alternatywne, unikatowe podejście do procesu produkcji dóbr materialnych. Zmysłowy i namacalny charakter wytworów rzemiosła (jako „ciała z ciała” ich twórców) wskazuje na obecność energii witalnej, tchniętej w przedmioty przez wykonawców, przeciwstawiających autorskie piętno technologicznej anonimowości.

Nie chcemy by ten – wciąż żywy – potencjał, był postrzegany jako „sól w oku” miejskiego organizmu; jako przeciwwagi dla tego procesu nie proponujemy jednak petryfikacji pozostałości żywej jeszcze tradycji i uczynienia z nich pomnikowego „słupa soli”, tyleż neutralnego co bezużytecznego.
Sieć punktów handlowych kultywujących idee drobnego rzemiosła stanowi, jak zostało już powiedziane, faktyczną „sól ziemi” Krakowa – jeśli nie jako emanacja dawnej potęgi, to przynajmniej jako żywotna legenda, sprawiająca że dyskretnie podrażniona urbanistyczna tkanka zacznie pączkować, napędzając krwi w wysuszone mózgi niedowiarków, wciąż jeszcze postrzegających tę potencjalność cum grano salis.

Panowie

Mateusz Okoński
Jakub Skoczek
Jakub Woynarowski

Anno Domini MMXI